Refleksje po Światowej, part ostatni

I ostatnia refleksja dotyczy organizacji Światowej Wystawy w
Lipsku. Spodziewałam się organizacji na
wysokim poziomie, jak na Niemców przystało. Niestety czekało mnie rozczarowanie.. Po pierwsze wiele osób ( między
innymi i ja) nie otrzymało wejściówek i numerów startowych, które są zazwyczaj
przesyłane mailem na kilka dni przed wystawą. Na pięć dni przed wyjazdem
zaczęłam się niepokoić. Wysłałam maile z zapytaniem na podane adresy. Nic.
Cisza. Zaczęłam dzwonić … i tu niespodzianka! Nikt nie pracuje w biurze, bo …
wszyscy są już na wystawie w Lipsku, ale można się dodzwonić na jeden jedyny
telefon kontaktowy, który dyktuje pani oczywiście w języku niemieckim. Jeśli
ktokolwiek miał kiedykolwiek do czynienia z liczbami w języku niemieckim, to
wie, że są podawane odwrotnie – czyli najpierw jedności a potem dziesiątki i w
kategorii niezrozumiałych kalamburów liczebnych są zaraz po liczbach
francuskich, na pozycji drugiej! Wydawać by się mogło, że nagranie
zapowiedzi w kilku językach świata tak,
aby było zrozumiałe nie tylko dla niemieckojęzycznych wystawców nie powinno
nastręczać dużego problemu… Jednak się myliłam. Gdy po raz enty odtwarzałam
zapowiedz aby „przerysować „ liczby przy pomocy mocno zakurzonej znajomości
języka jeszcze z liceum, byłam bliska zawału. Jest poniedziałek, jutro
wyjeżdżam, dobrze, że choć potwierdzenie przyjęcia mam wydrukowane. Zaczęłam
dzwonić, ale oczywiście linia była wciąż zajęta. Powrót do zapowiedzi nagranej
w biurze, aby upewnić się czy ją dobrze
zrozumiałam. I tak dzwoniłam przez cały dzień, odbijając się od ściany, Az
wreszcie pojawił się wolny sygnał… Hurra!!! Nareszcie! Moja radość zaprawiona
lekka obawą jak ja się dogadam po niemiecku sczezła niczym śnieg w lipcu. Nikt
nie odbierał… I tak kilkanaście razy… Zakończenie – wejściówki i numery startowe nadeszły
mailem w dniu, w którym miałam wyjeżdżać.
Rano. I to z dwóch źródeł – z Niemiec i Finlandii. Uff… Na miejscu radość wielka, udało mi się wejść na teren
wystawy dzień przed rozpoczęciem i zostawić klatki i inny nieporęczny bagaż
wystawowy. Z uwagi, że dnia następnego przyjechałam na miejsce wystawy dość późno, było to ogromne ułatwienie.
Nie musiałam brnąć w tłumie sześciu i pół tysiąca wystawców, którzy – mam
wrażenie- wyprowadzali cały dobytek życia na spacer na wystawę. Oto jechały
spiętrzone, szczekające klatki, jazgotliwe piętrowe spacerówki, rozmaite wózki
i wozy, a to wszystko wśród przeciskających się na parking samochodów. Zgroza! Przemknęłam przez bramki, spocona pognałam do
hali, pies zniesmaczony dynda na smyczy. A tu kolejna konsternacja – nie ma
budki, nie ma krzesełek. Po chwili znajduje je wciśnięte gdzieś w trzecim
rzędzie. Ktoś zapewne się wkurzył, że bladym świtem nie znalazł już wolnego
miejsca. Dobra, sytuacja wydaje się opanowana, wychodzę na ring aby
odprężyć psa i siebie, a koleżanka woła za mną, abym uważała, bo wykładzina
jest niebezpieczna. Przyglądam się bliżej, wygląda przyzwoicie, dopiero gdy zaczynam
biegać czuję, że rusza się pod nogami. Wykładzina na ringu składała się z
kwadratowych kawałków, ciasno leżących jeden obok drugiego, tylko zewnętrzne
krawędzie były przymocowane do podłogi
za pomocą taśmy. Taki patent może sprawdzać się w statycznych sytuacjach, ale
nie wtedy gdy zacznie biegać po nim setka ludzi i to w dużym tempie. Dość powiedzieć, że dzień zakończył się jednym
złamaniem żebra i kilkunastoma mniej groźnymi upadkami ale też dyskwalifikacją
psa, którego właścicielka upadła, a ten ze zdenerwowania podskoczył z warkotem do najbliżej stojącego psa. Biuro organizatorów przyjęło wszystkie zgłoszenia i
myślicie, że dnia następnego sytuacja uległa zmianie: Może zmiana polegała na
tym, że kolejnego dnia więcej kafelków wykładziny było naruszonych, wciąż
któryś samoistnie wyfruwał spod nóg biegnących ludzi, wtedy nadchodził smętny
pan z taśmą i mocował krnąbrny kawałek wykładziny do podłogi. Gdy spytano
DLACZEGO na miłość Boską nie zostały przyklejone wszystkie kawałki wykładziny
do podłogi, enigmatyczna odpowiedz brzmiała :”Właściciel terenu nie zgodził się …” Kochani, nie narzekajcie więc na organizację naszych
rodzimych wystaw międzynarodowych i krajowych. Naprawdę u nas nie jest pod tym
względem żle. O czym można się przekonać jeżdżąc na duże, zagraniczne wystawy.