Refleksje po Crufts part 1
Od kilku lat planowałam wyjazd do Anglii na największą i najbardziej prestiżową wystawę psów rasowych, czyli CRUFTS w Birmingham. Niestety okoliczności zawsze były niesprzyjające – a to brak pieniędzy, a to brak czasu, innym razem choroba psa lub szczenięta w domu. Tym razem udało się! Udało się również znaleźć przemiłe towarzystwo na daleką drogę – moja wieloletnia przyjaciółka mogła pojechać ze mną jako pilot. Jechałam z
mieszanymi uczuciami – ktoś kiedyś powiedział: „Po co chcesz jechać na CRUFTS? Tam wygrywają tylko brzydkie psy bliskich znajomych sędziego, rządzą układy i ktoś spoza tego kręgu nie ma szans się przebić! Wyrzucone pieniądze!”. Jak mawiają – nie przekonasz się na własnej skórze, nie uwierzysz. Pojechałyśmy! Anglia
przywitała nas pięknym słońcem – białe skały Dover lśniły na tle błękitnego nieba. Jakie miłe zaskoczenie po deszczowej Francji, zaśnieżonych drogach Niemiec i Polski. Z duszą na ramieniu wyruszyłam
pod prąd, czyli lewą stroną drogi. Piękne krajobrazy przypominały jako żywo sceny z serialu „Wszystkie zwierzęta małe i duże” – sielskie domki, rozległe pastwiska, kamienne płotki… Widoki kojąco wpłynęły na moje napięte nerwy iszybko przywykłam do odwrotnego ruchu. Na luzie dojechałyśmy do hotelu, gdzie na parking … wjechałam pod prąd. No cóż – przyzwyczajenie drugą naturą człowieka. Oczekując na nasz pokój zwiedziłyśmy piękne okolice hotelu położonego w sielskiej scenerii parku i rozległych pastwisk. Wieczorem w
pubie miałyśmy przedsmak tego co nas czeka na wystawie następnego dnia. Otóż przy sąsiednim stoliku siedziała sympatyczna rodzina z pieskiem o umaszczeniu biało-czarnym, z przewagą białego. Nie omieszkali pochwalić się, że suczka otrzymała w dniu dzisiejszym zaszczytne drugie miejsce w swojej klasie … a my z koleżanką wciąż nie
mogłyśmy dojść co to za rasa. Może to jakaś lokalna – obstawiałyśmy, nieuznana przez FCI, pies w typie bordera o wąskiej lisiej główce, bez stopu, jasnym oku, uszach whippeta, o wątłym futrze ( gdzieniegdzie sterczało kilka piórek). Przyznam, że obie oniemiałyśmy, gdy dowiedziałyśmy się od dumnych właścicieli, że to właśnie border collie.