O Sambrze - ostatnia część opowiadania

Na otwartym polu uwielbiała wypuścić się za zającem, a ja
specjalnie jej nie odwoływałam, bo wracala za chwilkę gdy tylko zając czmyhnął … A ona raczej nie nalegała na
dalsze poszukiwania - chodziło o to by "gonić kroliczka a nie by go złapać". Za to jej reakcja na inne większe zwierzęta była zadziwiająca… Jechaliśmy kiedyś zastępem czterech koni prostą i wąską drogą przez las a Sambra jak zwykle otwierała zastęp. Nagle zatrzymała
się w miejscu, konie powpadały na
siebie i już miałam wrzasnąć na nią gdy z lewej strony ukazała się chmara saren, kilkanaście sztuk
bezszelestnie przeskoczyło nam przed nosem i zniknęło w lesie. Trwało to
chwilę i nawet nie zdążyłam wydać żadnej komendy bo natychmiast uświadomiłam
sobie, że komenda w takiej sytuacji jest bez sensu. Uformowaliśmy zastęp i zaczęłam
nawoływać Sambrę, po czym ktoś mi uświadomił, że ona stoi sztywna jak
posąg w pobliskich krzakach, z nosem
zwróconym w stronę gdzie zniknęły sarny. Sambra wypełniła zadanie – ostrzegła nas przed zbliżającymi
się zwierzętami, a następnie przyjęła postawę bojowo-ostrzegawczą gdyby
należałoby podjąć jakiekolwiek kroki. Innym razem gdy byłam w lesie na samotnej konnej przejażdżce z
Sambra nie zauważyłam pijaka, który nagle chwycił mojego konia za wodze i coś
chciał powiedzieć, ale koń spłoszony uskoczył i mnie poniósł … w takiej
sytuacji nie było czasu na wydawanie komend, bo wszystko wydarzyło się w
ułamku sekundy… Ja przerażona zajściem próbowałam zatrzymać konia, a pies
został za mną i ujadał jak wściekły …
Gdy odzyskałam kontrolę nad koniem i odwróciłam się aby nakrzyczeć na faceta …
nie było już sensu, on leżał a
pies zjeżony okrążał go powoli, więc
gość na wszelki wypadek leżał dalej na
ziemi. Zawołałam Sambrę, ale ona zdenerwowana dalej pilnowała pijaczka… Musiałam podjechać bliżej
– co nie było łatwe, bo koń wciąż się wspinał i krzyknąć na nią aby oprzytomniała. Facet coś tam bełkotliwie i
płaczliwie tłumaczył, że on chciał tylko pogłaskać konika… Tak, pośrodku
pustego lasu … Uff… Sambra była zjeżona cała powrotną drogę do stajni …. A ja.. a ja dopiero uspokoiłam się po powrocie do domu. Kochana Sambra … gdy miała swój pierwszy i jedyny miot zachowała
się jak profesjonalistka – od godziny 8 rano do godziny 18 urodziła 12 pięknych
szczeniąt – bez histerii i emocji. Po prostu wstawała, rodziła, czyściła,
kładła się dalej. Ale gdy szczeniaczkom zaczęły się wyrzynać ząbki … o co to
to nie.. Sambra wróciła na swoje legowisko i nawet gdy szczenięta piszczały z
głodu, patrzyła na mnie znacząco: „Ja swoje już zrobiłam, teraz twoja kolej
„ musiałam się bardzo nabiedzić aby przekonać ją do powrotu do kojca. Owszem wytrzymywała tyle tylko
aby je nakarmić i potem natychmiast wracała na swoje łóżeczko. Teoretycznie szczenięta już były
samodzielne i mogły być karmione wyłącznie stałymi pokarmami, ale zależało mi
aby jak najdłużej dostawały mleko matki. A skoro mnie zależało, no to ja
musiałam się napocić aby jeszcze tę suszą matkę do tego przekonać … Zawsze byłam przekonana, że Sambra to uśmiechnięta
twardzielka i niczym sie nie przejmuje… Pewne wydarzenie spowodowało, że zmieniłam zdanie. Otóż
jeździłam z koleżanka i naszymi końmi na
kilkudniowe treningi do wspaniałego
trenera Jurka Krukowskiego do Rakowca. Zabierałam oczywiście i Sambrę, która
nie sprawiała nigdy żadnych problemów. Któregoś razu inna koleżanka chciała się
z nami zabrać i niestety dla psa zabrakło w samochodzie miejsca, a nie
chciałam jej pakować do przyczepy z końmi. Okazało się jednakże, że tego
samego dnia do Rakowca wyrusza z koniem inna koleżanka i jedzie sama, więc
Sambra bez problemu zmieści się w jej aucie. Jak postanowiłyśmy tak zrobiłyśmy … Sambra przyjechała z moją koleżanką
wieczorem do stajni,a gdy ta otworzyła samochód pies wyskoczył i zniknął w
ciemnościach. Wołałam i wołałam, wreszcie zobaczyłam Sambrę jak wpada do stajni, w panice przebiega, mija
mnie dzikim pędem i znów znika w ciemnościach… W ogóle mnie nie zauważyła!
Koleżanka, którą Sambra znała od kilku lat, opowiadała że bez problemu
wskoczyła do jej samochodu, podczas drogi była trochę niespokojna, ale
pozostawała w części bagażowej, nie próbując przeskoczyć rzędu siedzeń … Gdy
Sambra mnie wreszcie dostrzegła, zziajana usiadła i zaczęła dygotać jakby
wyciągnięta z zimnej wody. Następnego dnia po treningu w pokoju zastałyśmy
prawdziwy Armagedon – wszystkie nasze torby zostały przez Sambre rozpakowane,
rzeczy rozwleczone po pokoju, ona zaś sama spała w moim wybebeszonym łózku… O
dziwo, gdy wszystko uprzątnęłyśmy okazało się, że nic a nic nie zostało
zniszczone, tylko niektóre moje ubrania były lekko wilgotne, jakby przeżute … Następnego dnia powtórzyło się to samo, więc
już na następny trening musiałam ją zabrać ze sobą i Sambra przesiedziała ponad godzinę w zimnej hali opatulona w końską
derkę … ale to był jej szczyt szczęścia. Minęło sporo czasu gdy Sambra uspokoiła sie i przestała mnie w maniacki sposob pilnować. W ten sposób dowiedziałam się jak bardzo
wrażliwa jest Sambra – ona była przekonana, że została wywieziona w nieznane,
że zniknęłam z jej życia i już nigdy się nie pojawię… Gdy cicho odeszła z tego świata Duma, Sambra jakby nie zauważyła że zniknął pies, który był z nią całe życie
… więc bardzo obawiałam się wprowadzenia
kolejnego psa do naszej rodziny. Sambra wydawala sie być wyzutym z emocji zakapiorem, który twardą łapą sprawował władzę w psim stadzie. Przywieźliśmy malutką Borę, z duszą na ramieniu wypuściłam ją w
ogrodzie a z domu wybiegła Sambra … Akurat przechodził obok kocur i zjeżył się na widok szczeniaka, prychnął
i już chciał spuścić lanie malutkiej, gdy wtem Sambra wypadła jak strzała i
przekotłowała kota… Od tamtej pory kot
musiał bacznie wystrzegać się Sambry i
nigdy przenigdy w jej obecności nie mógł przejść środkiem pokoju, zbliżyć się
do psich legowisk lub misek. Wcześniej –
przed przybyciem Bory kot mógł i zresztą robił co chciał … Teraz Sambra mu dobitnie
powiedziała, że koniec z tym a Bora znajduje sie pod jej - Sambry opieką.. Dla
malutkiej Bory Sambra stała się całym światem, wtulała się w nią jak w matkę,
zresztą Sambra jej nie odstępowała na krok, pilnowała aby nie stała się jej
żadna krzywda… To było tym dziwniejsze, że swoje rodzone szczenięta traktowała troche po macoszemu.
Nikt nie chciał uwierzyć, że Sambra nie jest matką Bory! Bora stała się
dopełnieniem Sambry … ona była szczęśliwa, ze ma swoje stado którym może
kierować, a Bora miała kogoś kto zapewniał jej opiekę i ochronę…. Po nagłym odejściu
Sambry Bora pogrążyła się w głębokiej depresji… Nawet po wielu miesiącach pozostawiała puste miejsce dla Sambry na kanapie obok mnie.. i nie pomagały żadne zachęty aby się
przybliżyła… Miejsce Sambry wciąż na nią
czekało …. Aż pustkę wypełnił syn Bory, a wnuk Sambry – Homer… który
patrzy na mnie ciepłymi oczami Sambry i leży na kanapie dokładnie w tym samym miejscu w
którym przed sześcioma laty leżała Sambra…. bardzo blisko mnie...