O Sambrze - opowiadanie o życiu z rodezjanem
Opowiem Wam o Sambrze. Naszej trzeciej z kolei suczce, która
sprowadziliśmy z Południowej Afryki od nieżyjącej już Laurie Venter ( Kenel Glenaholm, Lionhill i
Maxwood). Myślę, że to Sambra miała najbardziej rodezjański charakter ze wszystkich
moich psów i opowiadając o niej nie dość, że oddam cześć jej pamięci to również opiszę pewien
schemat zachowań typowych dla rasy. Sambra ( Maxwood TSELA – co w suahili oznacza to drogę, daleką drogę) przybyla do Warszawy pewnej listopadowej
niedzieli w drewnianej klatce po niemal 40 godzinach podróży. Oczekiwałam
wymęczonego i zalęknionego szczeniaka, podczas gdy z pudełka wyskoczyła
radosna i szczęśliwa suczka witając nas wylewnie z zapytaniem wypisanym na
mordzie: „Gdzie byliście?! Dobrze,że już jesteście!” I taka już pozostała przez całe swoje życie –
radosna i przyjazna, ale tylko w
stosunku do nas. Każdy obcy mógł liczyć ledwie na jej akceptację. Świetnie się uczyła posłuszeństwa, pojmowała komendy w lot, uwielbiała przeszkody, kładki , a przeskoczenie
stacjonaty o wysokości 1,20 m nie
stanowiło dla niej problemu. Poniewczasie zreflektowałam się, że nasz płot
ogradzający dom ma właśnie taką wysokość. Sambra dyplomatycznie udawała, że
płot to przeszkoda nie do przebycia, ale za to żywopłoty były jej życiowym
wyzwaniem. Myślę, że wręcz uwielbiała „zawisnąć” na żywopłocie aby gałązki
podrapały ją po brzuszku …. Jednak jej potencjalna kariera na zawodach agility stanęła pod znakiem
zapytania, gdy podczas egzaminu z wyższego posłuszeństwa rzuciłam aport a Sambra spojrzała na mnie znacząco i powiedziała: „Innym razem”. W tym miejscu dodam, że choć rodezjany nie
przepadają za aportowaniem – Sambra aportowała wszystko i wszędzie, przez przeszkody i z wody …. Ale wtedy akurat nie i już. Od pierwszych dni w naszym domu stała się moim cieniem ku
rozpaczy starszej suczki Dumy, która wiedziała, że takie zachowanie jest
niedozwolone. Niestety gówniara za nic miała starszą rezydentkę. Duma gdy przybyła Sambra miała już
cztery lata, była podporządkowaną suczką, przy młodszej suni starała się
zachować autorytet, ale na nic to się zdało. Po roku Sambra wytłumaczyła jej dość boleśnie i zdecydowanie kto rządzi w domu i od tamtego momentu Duma
musiała schodzić jej z drogi. Ja byłam dla Sambry najwyższym autorytetem, reszta rodziny
była kochana ale nie za bardzo się liczyła, co niestety wychodziło na spacerach – Sambra głuchła na komendy
wydawane jej przez moich synów czy męża. Była cudownym partnerem długich końskich przejażdżek, ale
gdy uznawała że już dość, bo na przykład w zastępie był inny obcy pies, który
jej się nie spodobał lub miała ciążę
urojoną i w związku z tym absolutną niechęć do jakiegokolwiek ruchu wyczekiwała
na moment gdy przestanę jej pilnować i dematerializowała się w ułamku sekundy.
Gdziekolwiek bym się nie znajdowała zawsze wracała „po śladzie „ do stajni czym przyprawiała mnie o atak serca, bo
często przekraczaliśmy drogi o pewnym natężeniu ruchu samochodowego. Ta jej zdolność do dematerializacji była wręcz legendarna… Gdy dojeżdżałam samochodem do stajni, sunia wyskakiwała z bagażnika, ja wypakowywałam swoje
rzeczy, odwracałam się i … psa nie było. Po chwili nawoływań wracała
uśmiechnięta od ucha do ucha, a ja wiedziałam – zeżarty owies, marchew,
przysmaki dla konia ze skrzynki jakiejś dziewczynki, kanapka z papierem i folią, świeży mesh ( nie szkodzi że gorący), wytłoczki buraczane … i właściwie nie
było na świecie nic co byłoby jadalne, a czym wzgardziłaby Sambra. Zjadała zamrożone korpusy kurczaków, które gospodyni
pozostawiała w stajni dla kotow. Kocie
miski, które stały na parapetach okien stajennych były opróżniane w ułamku sekundy. Otwierała szafki, drzwi,
pudełka na przybory do czyszczenia konia, plecaki, torby … gdy tylko wyczuła,
że w środku może znajdować się coś do jedzenia. Kiedy pracownicy stajenni
złorzeczyli, że ktoś im ukradl bochenek chleba i 2 kilo kiełbasy wraz kostka
masła ja starałam się udawać, że nie
wiem o co chodzi … ale miałam niemal stuprocentową pewność, że to było
dzieło Sambry… Wszystko to działo się w
tych krótkich momentach gdy odwracałam się i Sambra dawała sobie przyzwolenie
na zniknięcie. Oczywiście wracała za
moment, gdy tylko ja zawołałam i z niewinną minką pytała mnie – „Szukałaś
mnie?” Ten krótki moment wystarczył aby
opróżniła to co było do opróżnienia i zjadła to co było do zjedzenia. Kiedyś dławiła się zamarzniętym na kamień bochenkiem chleba, wydrążonym w środku - widocznie ktoś dokarmiał łabędzie na jeziorze, a Sambra próbowała połknąć zamarznięte pozostałości. Niestety o mały włos nie przepłaciła życiem
swojej żarłoczności – gdy liznęła trutkę na szczury niefrasobliwie rozsypaną w
korytarzu stajni, cudem ją wtedy uratowałam, a drugi raz gdy pochłonęła
wypalone drewienka, pozostałość z pieczenia dzika … Pewnie pozostał na
szczapach jakiś tłuszczyk. Chorowała potem
przez dwa dni - wymiotując kawałkami drewna i węglem …. Ciąg dalszy nastąpi.....